Królewska Hala

Właśnie wróciłem ze Słowacji. (oczywiście piszę z przyszłości) Wreszcie wziąłem długo oczekiwany urlop. Przekładałem go ciągle z uwagi na pogodę. W planach było wjechanie na Kralową Holę, czyli po naszemu Królewską Halę. Jest to szczyt w Tatrach niskich, choć wcale nie taki niski. Wjeżdża się tam ścieżką rowerową, tak, tak nasi sąsiedzi mają w Tatrach pełno ścieżek rowerowych. Wjeżdżamy z miejscowości Szumiac na wysokość 1946 m. No ale to tak robią cieniasy.

Potem tą samą drogą zjeżdżają i tyle. No ale nie my. Zaplanowałem jazdę, z uwagi na to, że mieszkałem w Demianowskiej Dolinie. Na 160 km. Ale puknąłem się w głowę. Zresztą co za atrakcja jechać główną drogą lub po płaskim. Wreszcie stwierdziłem, że ruszymy jednak z miejscowości Svarin. Dzięki temu pojedziemy od razu pięknymi ścieżkami rowerowymi omijając główne drogi. Wypatrzyłem na google street miejsce na zostawienie samochodu. Wyszła piękna pętelka prawie 110 km. Po drodze wjazd na Przełęcz Prehyba. Prawie 1200 m. Jazda od Svarinu wzdłuż Czarnego Vagu obok sztucznego jeziora. Ruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Długa droga. Ryzykiem była zaplanowana jazda po grani tatr. Czyli po hali właśnie. Ryzykowne, bo nie wiedziałem czy w ogóle jest jezdna i dlatego, że nie można jeździć po grani. Można dostać mandat. Nie wiedziałem też, że będzie można zjechać z tamtej strony do ścieżki rowerowej. Ale bez ryzyka nie ma zabawy. Trasa wzdłuż rzeki cudna. Widoki przepiękne. Okazało się, że wjazd na samą przełęcz wcale nie jest taki straszny. Cały czas asfalt. Potem niesamowity zjazd. Dosłownie pięć kilometrów po drodze z niewielkim ruchem samochodowym. I wreszcie po prawie pięćdziesięciu kilometrach dojeżdżamy do miejscowości Szumiac. To miejscowość z której właśnie się wjeżdża na szczyt. My zaczęliśmy to robić mając już 50 km w nogach. Trochę schodzi na ten wjazd mimo tego, że droga jest dobra, a w górnej części wyasfaltowana.

Są nawet linie, które namalowane na asfalcie opisują ile jeszcze zostało do szczytu. Pogoda była od rana piękna. Około 14:00 miało trochę popadać. Ale co tam deszczyk dla twardzieli. Dwa kilometry przed szczytem zaczęło się robić groźnie. Ciemno i chmura szurała po kasku. Zaczęło padać, po chwili zerwał się wicher, nie wiatr tylko wicher. Szybko założyliśmy kurtki. Znaczy L. bo jak się okazało ja jakimś cudem nie spakowałem. Na szczęście mam zawsze w plecaku pelerynę. Musiałem pochować aparat, kamerę, licznik. Wszystko do plecaka. Zaczął walić grad, aż uszy obrywało. Straszne uczucie jak kule lodu walą po kasku. Około kilometra przed szczytem, jak to L. się wyraził, nagle “jebut” O mało nie spadliśmy z rowerów. Jak nożem uciął grad przestał padać. Chyba odparował od pioruna. Zaczęło tak walić wokół, że nie wiedziałem czy mam się położyć na asfalcie czy jechać dalej. L. przestał być widoczny, jechał za mną kilkaset metrów. Dojechałem wśród wichru i burzy do rozwidlenia drogi. Kurna nie widać szczytu jest w czarnej d… chmurze. Wybrałem bardziej stromą drogę. Jest widzę budynek. Jeszcze jakieś 50 metrów po łuku. Jestem uratowany. Nie wiem jak z L. Czy odparował, czy jedzie. Dojechałem do budynku, pod schodami i w maleńkim kantorku tłoczy się chyba ze dwadzieścia osób. W końcu L. dociera. Czekamy chyba z godzinę aż będzie cokolwiek widać. Nawet nie wiadomo w którą stronę jechać dalej. Już podjęliśmy decyzję, że najwyżej tu przenocujemy. W końcu przestaje walić i nawet przedziera się gdzieś słońce. Jest nadzieja, choć godzina stracona. Niestety wieje tak, że zrzuca z roweru. Sycimy oczy widokami i czaskamy zdjęcia.

Niewiele, bo aparat wyrywa z rąk. L. mówi, że nie da rady wrócić tą samą drogą. Nie wyjedzie od drugiej strony na tą Prehybe. Nie wie co go czeka w tą stronę, w którą zaplanowałem. Ja zresztą też. Jedna wielka niewiadoma. Jestem pełen obaw i wątpliwości. Zachowuję jej jednak dla siebie. Ruszamy granią. Wyraźnie nie nadaje się do jazdy. Usiłujemy jechać, ale są to kilkudziesięciometrowe odcinki pełne kamieni. Można sobie robić profil trasy na różnych stronach z mapami. Niby na profilu od Szczytu granią coraz niżej. Co z tego jak w rzeczywistości ciągle wjeżdżamy na kolejne szczyty. Docieramy umordowani w nieustającym wichrze i groźbie kolejnej burzy do Andrejcowej. Moje najbardziej pesymistyczne obawy się sprawdziły, że wcześniej nie będzie możliwości zjazdu. Jest szlak, który powinien być dopiero ze dwa kilometry dalej na mapie. Wskazuje jakieś miejscowości czy szczyty. Nie jestem w stanie ich znaleźć na mapie. Przekonuje L. abyśmy jednak pojechali w dół.

Route 3 060 122 - powered by www.bikemap.net

Kolejny szczyt z wątpliwym zjazdem jest dopiero dwa kilometry dalej. Tu przynajmniej pojedziemy w kierunku szlaku rowerowego, który mam na mapie poniżej. Ten którym mamy wracać. Puszczamy się w dół. Po kilkudziesięciu metrach zaczynają się wiatrołomy, na szczęście już przecięte. No i zostajemy osłonięci od wiatru. Znosimy rowery i docieramy do krzyża szlaków, gdzie mam drogowskaz na miejscowość, którą zaplanowałem do zjazdu. Jesteśmy uratowani. Zaczyna się szalony zjazd. Teraz już bez przeszkód jedziemy zaplanowaną trasą. Piękna trasa rowerowa. Tym razem wzdłuż Białego Potoku. Na godzinę przed końcem zaczyna intensywnie padać. Wreszcie piękny widok. Zaparkowane samochody. Oaza. Tak zakończył się pierwszy, a w zasadzie drugi dzień. W pierwszym przyjechaliśmy około 18:00 i dla rozgrzewki wjechaliśmy sobie 600 metrów w pionie pod górną stację na Chopoku. L. Był tylko ten jeden dzień. Od jutra jestem sam.

Komentarze

makroman pisze…
Doskonale znam to uczucie - jestem po szczytem,załamana pogoda,zgubiony szlak, chwila trwogi. Generalnie kicha - a potem, jak człowiek już szlak znajdzie, jak wie że idzie we właściwym kierunku... myślę ze tylko dwa uczucia można z tym porównać - pierwsze gdy skoczek spadochronowy czuje szarpnięcie rozwiniętej czasy, a drugie... u nowo nawróconego ;-)
Ps. zacna trasa - do odważnych świat należy.
Ps2. jak tam jest z ubezpieczeniem, niby mi rura, bo mam ubezpieczenie PTTKowskie na cała Europkę, ale, zawsze dobrze wiedzieć.
Nomad pisze…
Ja zwykle kupuję sobie ubezpieczenie na te kilka dni w którym mam zapewnioną akcję poszukiwawczą i ratunkową. Nie wiem jednak czy działałoby na grani z uwagi na złamanie prawa. Można też wykupić sobie słowackie ubezpieczenie tatrzańskie: https://www.union.sk/poistenie-nakladov-na-zasah-hzs